piątek, 19 czerwca 2020

Odpowiedzialność za szkodę wyrządzoną pracodawcy

Na zaprzyjaźnionej stronie www.pwljm.pl pojawił się nowy wpis z zakresu prawa pracy, we wpisie omówiono kwestie odpowiedzialności pracowników za szkody, jakie zostały wyrządzone w mieniu pracodawców.

Odpowiedzialność za szkodę wyrządzoną pracodawcy

poniedziałek, 13 listopada 2017

Tani komp do linuxa - desktop single board

Opcja 2 kompa stacjonarnego do biura: komputery "single board", czyli wszelkie Orange Pi, Raspberry Pi, Rock 64, Odroid i cała masa innych. Nad tym segmentem zatrzymam się nieco dłużej, bo w sieci jest pierdyliard poradników jak zrobić z raspberry Pi świecące lustro, robota, nawadniacz ogródka, ale jak zrobić z takiego kompa sensownego desktopa, to już nie. Także spodziewajcie się więcej artykułów o single boardach tu na blogu.

Od razu przejdźmy do gęstego:

Single Board - dlaczego tak:


1. Są tanie po raz pierwszy. Cały komp można kupić za 10 - 15 - 20 USD z WIFI, 1GB RAM (coś ze stajni Orange Pi), względnie dobrym prockiem (na pewno wystarczającym do aplikacji biurowych). Jak masz więcej hajsu, to zapewne świetnym wyborem będzie nowość ze stajni "Pine64", czyli "Rock64". Zapewne, bo ma dużo świetnych recenzji w necie, ale ja jeszcze swojego nie testowałem, dopiero do mnie leci. To nieco więcej hajsu, to 45 USD plus przesyłka.
Co w zamian? 4 rdzeniowy procek 1,8 GHz, 4 GB ram. Do biura powinno wystarczyć (słabsze też mi wystarczają, więc czemu nie?).
2. Są tanie po raz drugi: po prostu wsuwają mało prądu. Ja swoich SBC na ogół w ogóle nie wyłączam, 3 chodzą w zasadzie non - stop, chociaż nie wszystkie są biurowymi desktopami. Wzrostu rachunków za prąd jakoś nie zauważyłem...
3. Są małe. Ja swoje na ogół dopinam na trytytkach z tyłu monitora.
4. Da się je rozbudować o peryferia. Dopiąć twardy dysk, kamerkę, czytniki kart, pendrive-y.
5. Mają mnogość systemów operacyjnych, coś wybierzesz dla siebie. Ja na ogół lubię OS-y oparte na plikach Debiana i takich systemów jest całkiem sporo. Ładny wizualnie jest Ubuntu Mate (w dodatku tak prosty, że... winda 10 się kryje...), nieco mniej fajny Lubuntu (na ogół także dostępny na daną płytkę), ale totalnym czadem IMO jest ARMbian. Jest to ultralekki system, działający w trybie graficznym, domyślna przeglądarka to Chromium, domyślny pakiet biurowy "LibreOffice" (chociaż na starcie jest chyba tylko "Writter", a resztę trzeba doinstalować). Można sobie doinstalować pakiecik, który instaluje w tle sterowniki do drukarki po jej podłączeniu, albo jak używasz tylko jednej, to możesz ją sobie zainstalować przez CUPS-a (szczególnie jak masz HP-ka do druku, co do reszty się ostrożnie nie wypowiem).
Osobną opowieścią obdarzę kiedyś OS Android, który także na ogół można zainstalować na swoim SBC. Wbrew pozorom Android może być nawet lepszym OS-em do biura, niż opisane wyżej "Debianopochodne". Ale to kiedy indziej o tym.
6. Można dowolnie zmieniać systemy operacyjne. Na ogół do SBC system ładujesz na kartę Micro SD, nic nie stoi na przeszkodzie, żebyś miał tych systemów kilka dla każdego kompa. Pracujesz na Ubuntu Mate, wyłączasz kompa, zmieniasz kartę z systemem, na na przykład Androida, boot-ujesz i jesteś na tym samym kompie w Androidzie.
7. Byłbym zapomniał: Są tanie po raz trzeci (i ECO-Friendly). Nawiązując do p. 4: dysk może być z "Recyklingu", kamerka, czytnik kart to samo. A najlepszym ficzerem IMO jest zapinanie starych monitorów i starych głośników, na ogół trzeba przejściówkę HDMI-VGA+JACK, ale to koszt 20 zeta). Nawet jak musisz kupić monitor, to używka 17-19 cali spokojnie jest do nabycia za poniżej stówki, możliwe, że uda Ci się wyrwać od razu monitor z głośnikami zabudowanymi, co wydatnie zmniejsza ilość rzeczy na biurku.
8. Są tanie (i bezpieczne) po raz czwarty. Jest świetny ficzer do single boardów: UPS w wersji "zrób to sam". Żółci mają takie moduły bateriowe dla kompów typu Raspberry Pi, zasilanie wchodzi do modułu, a dopiero z modułu idzie po kablu USB do komputera. Jak zabraknie zasilania, to sam komputer i zapisana na nim praca nie idą się "je**ć", w zależności od pojemności baterii może sobie komputerek poczekać nawet kilkadziesiąt godzin do powrotu zasilania. A Ty nie siwiejesz z powodu utraty efektów pracy z akurat najbardziej zawodowo płodnych 5 minut życia. Ew. możesz zamiennie zapiąć któryś s dedykowanych monitorków 3,5-7 cali, zasilanych z USB komputerka i dokończyć pracę. Zamiast tego UPS-a od żółtych, nawet na polskim Allegro można nabyć obudowy do powerbanków "DIY" na baterie 18650. Jakby ktoś nie wiedział, to takie baterie można wyciągnąć z padniętych akumulatorów laptopa, na ogół nie wszystkie są zajechane, z reguły jedna - dwie są problemem, reszta działa. W takim wypadku pojemność twojego "UPS" - a ograniczona jest tylko przez twoją kreatywność i zdolność zdobywania ogniw 18650.
9. Są "hackowalne". Nie mam tu na myśli pisania skryptów shella, bo sam się na tym nie znam. Ale jest znowu fajny ficzerek w postaci "sprytnego gniazdka", takiego, w którym  możesz puścić prąd przez sygnał z WIFI. Jak to działa: mam w telefonie aplikację sparowaną z gniazdkiem, które działa pod kontrolą sieci WIFI w biurze.  Do tego gniazdka jest podłączony zasilacz z komputerka jednopłytkowego. Te kompy włącza się po prostu przez włączenie ich do prądu :-)
I tak jadę sobie do biura, stoję na światłach, więc z appki z telefonu puszczam sygnał, żeby gniazdko w biurze dało już prąd na mojego kompa, przychodzę do biura i nie muszę już czekać na wystartowanie systemu (które i tak na ogół trwa około 20 sekund, a przypadku ARMbiana 10), bo komp już działa. Dodatkowo mogę sobie ustawić od razu ładowanie się programów startowych, co już może dać mi oszczędność kilku minut czasu (a jak się mega spieszysz i wpadasz do biura tylko, żeby coś druknąć, te kilka minut może Ci uratować tyłek).
10. Są "recyklingowalne". O co chodzi: mam kilka SBC z 512 MB ramu, to jest mało, nawet jak na system ARMbian (tzn. sam system nie, ale puść Chromium z kilkoma ciężkimi stronkami, to zobaczysz). Pomału skłaniam się już ku twierdzeniu, że 1 GB RAM to dość mało.... Co więc z takimi płytkami? Spokojnie możesz sobie na nich postawić jakiś dysk sieciowy działający bez monitora, niewymagającą energetycznie stację do torrentowania, dla mnie zajebistym rozwiązaniem jest serwer Google Cloud Print, dzięki któremu nie muszę przekładać co chwila kabli pomiędzy kompami, drukować mogę na drukarce z dowolnego systemu operacyjnego, wystarczy, że mam w nim chrome / chromium. No i dzięki takiemu serwerowi nawet drukara bez wifi może drukować po wifi (nie wspomnę już, że można przywrócić do życia i wygodnego użytkowania mega stare drukary, lub jakieś za parę zeta z OLX-a, nie mające topowych ficzerów).
Inną opcją "recyklingu" jest załadowanie systemu operacyjnego z emulatorem jakiejś konsoli do gier retro i użycie takiego kompika jako sprzęt do rozrywki (zawsze to coś lepiej, niż wyrzucić i zaśmiecić środowisko).
11. Są tanie po raz piąty. Na SBC z reguły soft jest darmowy, a jeśli nie jest, to ceny wahają się w okolicach 1-30 USD za licencję, przy czym 30 (chyba) USD jest za emulator środowiska i386, ExaGear, którego nie każdy po prostu potrzebuje (ja niestety tak).
Porównajcie to z licencją na Windę 10, albo MS Office (tak, wiem, że można przypiracić, ale ja się w takie rzeczy nie bawię, w razie kontroli nie mam zamiaru totalnie osiwieć i zjeść wszystkich paznokci).

Single Board - dlaczego nie:


1. Są drogie. Tak. Nie wszystkie, ale taki na przykład Raspberry Pi 3B za to co oferuje, jest drogi w cenie 36 USD (i paradoksalnie jest najbardziej znany). Są także inne platformy, chyba Odroid jest nienaturalnie drogi w porównaniu z tym, co oferuje. Generalnie do zastosowań biurowych celuj w platformy: Orange Pi, Pine64 / Rock64, zawsze z założeniem, że kupujesz kompika z największą dostępną ilością RAM dla danego modelu.
2. Systemy operacyjne mogą mieć różne błędy. Nie jest to reguła i mnie się w zasadzie nie zdarzają, ale ogólnie linuxy cierpią z takiego powodu, że daną dytrybucją zajmuje się jedna - kilka osób. Przykładowo za taki świetny moim zdaniem OS Armbian odpowiada chyba tylko jeden deweloper (a na każdy rodzaj komputera jednopłytkowego trzeba zbudować system operacyjny od nowa, system, który działa na Raspberry Pi nie będzie działać na Pine64 i odwrotnie)...
3. Przegrzewają się. Jest na to rada: zastosować chłodzenie w postaci albo bardzo dużego (w stosunku do komputerka) radiatora w opcji pasywnej, albo chłodzenia aktywnego z małym wiatraczkiem. Obie działają, ale trzeba trochę porobić eksperymentów, która jest optymalna. Mocno grzeją się komputerki Orange Pi, oraz Pine64, czyli akurat te, które za swoją cenę oferują najwięcej. Ale chyba każdego stać, żeby dołożyć 1-2 USD za sporawy, pasywny radiator?
Zresztą,  w porównaniu ze starymi laptopami na prockach CELERON, to przegrzewanie się single boardów to i tak poziom zimy arktycznej.

Tutaj taka ciekawostka, że najprostsze chłodzenie cieczą w SBC, to zanurzenie całego komputerka w naczyniu z glikolem :-)

Podsumowanie:

Moim zdaniem komputerki jednopłytkowe przez swoją uniwersalność, oraz możliwość rozbudowy o dodatkowe moduły, są przyszłością biur. Już teraz za śmieszne pieniądze można w biurze postawić taką maszynę, która przebija niejednego peceta biurowego z windowsem. Możliwości recyklingu i mały pobór prądu sprawia, że jest to po prostu dobra inwestycja.

niedziela, 12 listopada 2017

Tani komp do linuxa - desktop blaszak

Co jest IMO najlepsze w linuxie?

Masz nowy komp - dopasujesz do niego dystrybucję, może być graficznie wypasiona, chociaż moim zdaniem 3 distro są wszystkim,  co możesz jako "zwykły" user kompa chcieć:
- cięższa: Ubuntu (IMO Lubuntu, czyli odmiana ze środowiskiem LXDE wcale nie jest taka lekka)
- średnia: Linux Mint ze środowiskiem XFCE, lub Mate
- lżejsza (nie mylić z lekka dystrybucja na stare kompy) Ubuntu ze środowiskiem graficznym Mate.

Znalezione obrazy dla zapytania linux old desktop pc

Masz staruszka - też dopasujesz do niego dystrybucję.
Tutaj niezmiennie jestem zwolennikiem linuxów Puppy, z których najlepszy, nawet na wiekowe kompy jest puppy Tahr (ku mojej uciesze znowu przeszedł w dystrybucję rozwijaną, jest już chyba wersja 6.06, którą najpewniej na dniach wypróbuję).

Desktop, inaczej pecet.

Opcja 1: "blaszak".
Tak, wiele osób ma  w domach jakieś stare blaszaki.
Nie nadają się zbytnio do gier, ale taki linux mint z powodzeniem leci na karcie graficznej 64 MB w laptopie, więc jak masz 128  MB w starym pececie, z pewnością Cię nie zawiedzie.

Plusy blaszaka:

1. Najczęściej jest już gdzieś w domu, trzeba tylko do niego trochę pracy.
2. Można go nieco rozbudować tanim kosztem: Dołożenie RAMu to koszt max 100 (chyba, że od razu celujesz w 8-16-32 GB RAM) i tu sugeruję dokupić jedną kość "na zapas", jeśli kupujesz używki (a raczej, bo do starych kompów ciężko znaleźć nowe części).
Druga rozbudowa, wymagająca już nieco więcej poszukiwań w necie, to zmiana procesora. Intele Core 2 Duo, które są na ogół więcej, niż wystarczające do kompów biurowych, można kupić za 10 zeta używane, lub nówki za około 50-100 PLN. 2 rdzeniowy procesor z taktowaniem ponad 3 GHz spokojnie pociągnie wszystkie wymienione dystrybucje, a także bez "lagów" poleci z programami do obróbki grafiki, filmów itp.
Trzecia opcja, najmniej pewna: dysk SSD. Wcześniej w którymś arcie napisałem, że SSD w starym kompie może nic nie dać (jeśli ma stare złącze SATA). Cóż, moja pomyłka. Coś tam jednak daje, tylko miałem niezbyt wyszukane SSD-ki, jak kupiłem markową używkę, mój laptopik nieco  się przebudził.
Chcesz rozbudowywać.zacznij od RAMu, bo to najprostsze i niemal zawsze daje efekty. Potem procek, bo jest tani, wymaga więcej pracy, ale efekty będą także bardzo widoczne. Na samym końcu SSD, raczej tylko jako magazyn na pliki systemu i programów, "normalne" pliki możesz trzymać na starym HDD-ku.
3. Dają się rozbudować. Generalnie jak masz nieco lepszą kartę grafiki, możesz sobie do niego zapakować tuner TV (jeśli w domu nie masz telewizora), dorzucić drugą kartę grafiki i podłączyć do niej drugi monitor (niewiarygodnie wygodne rozwiązanie, nawet w zwykłym biurze!!!).
4. Mają mnogość zastosowań, jeśli nie martwi Cię emisja ciepła i hałasu, oraz nie przeszkadzają Ci rachunku za prąd, możesz z niego także zrobić lokalny magazyn plików, centrum rozrywki i nawet centrum gier typu "retro" (przez jakieś emulatory Amigi i innego retro sprzętu gamingowego).

Minusy blaszaka:

1. Zajmuje dużo miejsca. Nie każdy je ma, albo chce przeznaczać na szumiące pudło.
2. Zbiera generalnie dużo kurzu i syfu, sądzę, że przez chłodzenie aktywne (wiatraki wciągają wszystko co popadnie).
3. Żrą dużo prądu (np. w porównaniu z laptopami), więc są idealnym wyborem w biurze, jeśli nie masz osobnego licznika prądu w biurze, albo na pracę typu: włączam, pracuję i wyłączam. Na pewno nie na włączenie na 24h.
4. Kupowanie blaszaka to IMO totalny bezsens do biura, biorąc pod uwagę ceny laptopów używek, które możesz spakować i zabrać do domu. No chyba, że kompa używasz tylko w biurze i chcesz kupić kompa o dobrych parametrach za nie więcej, niż 200 PLN. Dalej jednak na ogół zostaje problem prądożerności.

Podsumowując: blaszak  owszem, jeśli go masz. Jeśli nie, to raczej nie kupuj, są tańsze rozwiązania.

poniedziałek, 6 listopada 2017

Linux w biurze - rozwiązanie problemów z edycją dokumentów

Wcześniej napisałem, że do wyboru masz różne alternatywy do MS Office, od bardzo kompatybilnych, do niezbyt.

Były to w kolejności:
WPS Office, LibreOffice i Google Docs.

Podobny obraz

Jak zrobić, żeby dokumenty wymieniane pomiędzy tymi pakietami i MS office (i pomiędzy nimi) nie ucierpiały (nie traciło się formatowanie, układ stron itp.)?

Źródła problemu.

Problematyczne są:
1. Stopki (w WPS tekstowe stopki się rozjeżdżają i tracą formatowanie).
2. Znaki wodne (Libre i Gdocs źle je czytają, generalnie są z tym ogromne problemy).
3. Tabele (w pewnym stopniu każdy z pakietów ma z nimi problemy).
4. Czcionki (nie każdy pakiet ma Calibri i inne czcionki właściwe dla MS Office).
5. Grafika i podpisy do zdjęć.

Rozwiązania -  kolejno:

1. Można zastosować stopkę w postaci grafiki - nie rozjedzie się, można w niej upchnąć jakiś branding (logo, hasło). I zawsze będzie wyglądać tak samo. To rozwiązanie łyka bezboleśnie każdy z pakietów.

2. Warto zrezygnować ze znaków wodnych. Ja sam stosowałem je dla:
2.1. Brandingu (teraz tę funkcję pełni stopka - obrazek).
2.2. Ochrony treści przed kopiowaniem. Obecnie to nie działa, nawet OCRy na interfejsie webowym (patrz pdfcandy) spokojnie sobie radzą z tekstem napisanym na znaku wodnym. Więc już nie ma to uzasadnienia.
Ja zrezygnowałem też ze znaku wodnego, bo konsumował mi hektolitry kolorowego tuszu.

3. Unikać tabel jak tylko można. Mnie udało się wyeliminować niemalże wszystkie, a te, które musiały zostać, uprościłem do kilkukomórkowych, z którymi całkiem sprawnie nawet Gdocsy sobie radzą.

4. Każdy pakiet ma Times New Roman i Ariala z polskimi znakami. Pierwszy do typowo biurowych doxów jak znalazł, drugi idealny do dokumentów technicznych.

5. Problem właściwie stanowi otaczanie grafiki tekstem, bo różne pakiety różnie to interpretują i z tego powodu najbardziej się rozjeżdżają w dokumentach obrazki. Drugi problem, to podpisy zdjęć, wykresów, szkiców. Jeśli robisz je z użyciem textboxów, te mogą się dość mocno rozjeżdżać, lub lądować w ogóle w innej sekcji dokumentu.
Rozwiąznie:
Otaczanie grafiki ustawić na "góra i dół" - wokół zdjęcia nie ma żadnego tekstu, jest tylko powyżej i poniżej.
Podpisy: jako zwykły tekst italikiem pod obrazkiem.
Tak, wiem, że wtedy średni dokument urośnie z 8 do 10 stron, ale za to ile oszczędzisz sobie nerwów? A kartki w końcu nie są aż takie drogie :-)

Jak widzisz, 5 problemów edycji rozwiązanych, zastosuj 5 reguł tworzenia dokumentów i jesteś niezależny od dostawcy softu biurowego.

sobota, 4 listopada 2017

Linux w biurze - ranking kompatybilności - Google Docs

Numer 3 dla nie chcących, lub nie mogących używać pakietu biurowego Microsoftu.

Znalezione obrazy dla zapytania google docs

Google docs, czyli pakiet biurowy zintegrowany z Gmailem, Google Drive i innymi ciekawostkami z Google'a.

1. Co cieszy?
1.1. Prosta edycja, jak znasz pakiet MS to raczej się odnajdziesz w Gdocsach.
1.2. Niezbyt rozbudowane menu. Daje radę, można stworzyć całkiem dobrego doxa, nawet nie mając pakietu biurowego na kompie. Szczerze, to niektóre edytory przesadzają z ilością opcji formatowania tekstu.
1.3. Wspólna edycja. Dokument może edytować kilka osób jednocześnie i nic się z tego tytułu nie zepsuje.
1.4. Interfejs webowy i integracja z Gdrive powoduje, że uniezależniasz się od konkretnego komputera. Na dowolnym kompie z netem logujesz się na konto Google i włala.
1.5. Fajna integracja z narzędziem gugla do rysowania. Jeszcze nigdy nie tworzyło mi się tak prosto wielowarstwowych stron tytułowych.
1.6. Wyszukiwanie grafiki z poziomu edytora w różnych miejscach, na twoim Gdrive, w sieci (ustawiony filtr na grafiki z prawami do używania w dokumentach za darmo, co też jest fajnym ficzerem), lub dodawanie lokalnie z kompa.
1.7. Total odjazd: pisanie głosowe. Klikasz na ikonkę mikrofonu i gadasz do kompa, a on to wpisuje w dokument. Działa język polski! No total odjazd!
1.8. Total odjazd nr 2: OCR engine dla grafik, pdfów i wszelkiego innego badziewia. Wymaga co prawda pogrzebania trochę w ustawieniach, ale da się zrobić.

2. Co mogłoby być lepiej?
2.1. Nie ma możliwości ustawienia w jednym dokumencie zarówno poziomych, jak i pionowych stron. Albo poziomo, albo pionowo...
2.2. Nie ma opcji wstawiania znaku wodnego. Jest możliwość "okrężna" z użyciem narzędzia do rysowania, gdzie na rysunku daje się tekst, ale jest to opcja dla dokumentów na jedną stronę, a nie na dwadzieścia.
2.3. Interfejs mógłby być deczko lżejszy. I tak w porównaniu z MS Office Online jest bardzo lekki, ale jednak odczuwalnie ciężki, zwłaszcza przy większych dokumentach.
2.4. Niby jest zestaw templatek do włączenia z serwisów zewnętrznych, ale jakaś taka lipa (w WPS zresztą też), szczególnie dotyczy to modułu prezentacji, gdzie komponenta wizualna jest szczególnie ważna.
2.5. Są rozszerzenia, ale mi chyba nie udało się jeszcze żadnego rozszerzenia dostarczonego przez podmiot trzeci z sukcesem zastosować.
2.6. Nie ma makropoleceń. Mnie to nie przeszkadza, bo obecnie ich dużo nie używam, ale są tacy, co używają sporo.

3. Co wkurwia?
3.1. Czytanie znaków wodnych. Wstawić się w Gdocs znaku wodnego nie da, ale jak zaimportujesz dokument stworzony najpierw w MSO, ze znakiem wodnym półprzezroczystym, to czyta tak jak libreoffice, czyli bez przezroczystości. Możliwości edycji takiego znaku wodnego: brak. Możesz tylko treść dokumentu przekopiować na nowy dokument, już bez znaku wodnego.
3.2. Nie działają w pisaniu głosowym znaku przestankowe. W języku angielskim jak powiesz "dot", to wstawi kropkę. A w polskim jak powiesz "myślnik", to do dokumentu wstawi "myślnik" zamiast "-". Chciałem początkowo to niedociągnięcie dać do części "potencjał doskonalenia", ale jednak mnie to za bardzo wkurwia, że po napisaniu treści jeszcze muszę się bawić z kropkami, przecinkami i całym tym przestankowo - wielkoliterowym gnojem.
3.3. Tabele. Szkoda słów. Zuploaduj sobie dokument stworzony w MSO z tabelami do Gdocsów, to zobaczysz. O ile LibreOffice w dość ograniczony sposób miesza w tabelach, o tyle Gdocsy je totalnie rozpierdalają. I słowo totalnie nie jest przesadą, jest zdecydowanie zbyt ubogim określeniem.
Z moich tabel, stworzonych w dowolnym innym pakiecie, niż Gdocs, około połowa rozjeżdża się tak, że nie da się ich w ogóle przeedytować (kolumny zmniejszają szerokość np. do 1 piksela, tabela wyjeżdża poza obszar strony, albo poszczególne jej komórki lądują na różnych stronach, nawet na marginesach i poza nimi). Tworzenie tabel w Gdocsach to też droga przez mękę, więc nawet utworzenie dokumentu od zera nie jest rozwiązaniem problemu.

Podsumowanie.
Gdocsy są wspaniałym rozwiązaniem dla osób pracujących w teamie nad jednym dokumentem. W sieci są recenzje, że działa kilka razy szybciej, niż "collaboration" w MS Office Online (Gdocs niemal w czasie rzeczywistym, MSOO z obsuwą kilkuminutową).
Wspaniałą opcją jest też pisanie głosowe. Nie każdy lubi trzaskać w klawiaturę, ten ficzer działa też w androidzie, więc możesz napisać powieść podczas prowadzenia auta :P (na pececie / lapie tylko jak jesteś pasażerem!).
Pisanie przez gadanie, prosty interfejs, który w dodatku jest identyczny niezależnie od kompa sprawiają, że jest to pakiet doskonały dla gospodyni domowej (która raczej nie będzie tworzyć wielokomórkowych tabel). Dla innych też jest świetny, do tego stopnia, że mnie przekonał, żeby wyeliminować z doxów znaki wodne i ujednolicić orientację stron we wszystkich dokumentach na wyłącznie pionową, a z templatek usunąć niemalże wszystkie tabele.

czwartek, 2 listopada 2017

Linux w biurze - ranking kompatybilności - LibreOffice

Numer 2 w rankingu kompatybilności za WPS Office, chociaż numer 1 wśród pakietów biurowych na linuxa.



Od razu przejdźmy do gęstego.

1. Co cieszy?
1.1. Dopiero zaczynam przygodę z LO, ale na pewno jest to w pełni funkcjonalny pakiet biurowy. Na prawdę dobry kawał softu zupełnie za darmo.
1.2. Jak dla mnie ma niemalże wszystkie funkcje MS Office.
1.3. Jest na Windę, Maca i Linuxa, więc teoretycznie masz ten sam soft niezależnie od kompa.
1.4. Konfiguracja: na prawdę rozbudowana, przykładowo:
Na niektórych kompach chodził mi dość ociężale. I okazało się, że można ustawić opcję wstępnego ładowania do systemu (błyskawiczne uruchamianie, MSO i WPS się kryją), a co najlepsze, można w opcjach ustawić ilość przydzielonego dla Libre RAMu, oraz ilość RAMu na obiekt. Działa jak marzenie.
1.5. Wtyczki. LO ma ciekawy zestaw wtyczek. Totalnie rozwalił mnie ficzer podwójego zapisu, na przykład przycisk "zapisz", lub ctrl-s po uaktywnieniu danego rozszerzenia będzie zapisywać równocześnie w doc-u i pdf (ja i tak każdą kopię walę do PDF, więc oszczędza mi to tygodniowo grube godziny).
1.6. Działają wszystkie podstawowe skróty klawiszowe, jak w MS Office. Zatem, jak raz nauczyłeś rękę ctrl-c-v-a-x-z-y, shift-F3 itp, to wszystko to działa w LO.
1.7. Czcionki z Windy. Niby w polu wyboru czcionki ich nie ma, ale jak postawisz tam kursor i napiszesz Arial, to zaznaczony tekst się zmieni na Ariala.

2. Co mogłoby być lepiej?
2.1. Integracja z chmurami. Jeszcze mi się nie udało zrobić prawidłowego setupa z Gdrive i Dropboxem, a przydałoby mi się na jakichś netbookach z małym dyskiem. I wgl chmury to przyszłość, c'nie?
2.2. Ujednolicenie szaty graficznej (na każdym kompie u mnie ten sam LO wygląda inaczej, chociaż ma te same funkcje).
2.3.  Mogłoby się dać domyślnie ustawić otaczanie tekstem dla nowych grafik (może się da, ale na razie nie znalazłem).
2.4. Eksport do PDF - fajnie, jakby można było ustawić jakość obrazków w dokumencie, bo domyślnie w pdfach wygenerowanych w LO jakość obrazków jest biedna. WPS Office też ten problem w sumie dotyczy.

3. Co wkurwia?
3.1. Znaki wodne. No kurważ mać! Otwieram doxa ze znakiem wodnym (obrazek), z ustawioną przezroczystością np. 70%, żeby nie psuł czytelności tekstu. Ale w LO nie ma żadnej przezroczystości i tekst jest nieczytelny. Dość ciężko jest usunąć taki obrazek -znak wodny. Niby jest opcja ustawienia przezroczystości znaku wodnego, ale na różnych wersjach LO, jakich używałem (4.X do 5.X) nie dało to żadnego efektu wizualnego, ani na druku.
3.2. Tabele z plików docx się rozjeżdżają. Raz bardzo, raz wcale. Nie wiem, od czego to zależy. Aczkolwiek muszę przyznać, że w LO 5.X. problem jest prawie marginalny, ale jak się co niektóre tabele rozjadą (powiedzmy tak jedna na 30, zwłaszcza jeśli się ciągnie przez kilka stron), to można dostać ciężkiej chujozy przy naprawianiu.

Podsumowanie.
LibreOffice na pierwszy rzut oka przegrywa z WPS - na prawdę w WPS każdy poczuje się, jak w MSO (moja koleżanka dopiero po kilku godzinach pracy na moim kompie załapała, że nie pracuje na MSO), z powodu znajomo wyglądającej szaty graficznej.
Jak na ten moment WPS też ma lepszą kompatybilność z docx-ami i najzwyczajniej ich nie rozpierdala, mówiąc po męsku.
Jednak w LO 5.X. ten problem jest już bardzo mały, spokojnie do przeżycia. Podobno za rogiem czai się wersja 6.0., na którą czekam z niecierpliwością. Gdyby tylko LO jeszcze jakoś zunifikował swoją skórkę, byłbym wniebowzięty.
Strzałem w dziesiątkę jest mechanizm rozszerzeń. W MSO masz w każdej kopii WSZYSTKO, funkcje których potrzebujesz na codzień i zupełnie odjechane, których używa 0,00000000000000001% użytkowników raz na dwa lata. Po co Ci one i po co mają Ci obciążać komp?
W LO jak potrzebujesz odjechanej funkcji, to ją sobie doinstaluj w rozszerzeniu i gra muzyka.

Szkoda, że kilkanaście lat temu nie było LO i nie zaczynałem nauki pakietów biurowych od niego...

wtorek, 31 października 2017

Linux w biurze - ranking kompatybilności - WPS Office

Ok, w pewnym stopniu pakiety biurowe dla linuxa są kompatybilne z MS Office i formatem docx. Nie wszystko działa jak należy, ale wiele rzeczy generalnie działa. Jak pisałem wczesniej, największe problemy sprawia grafika i tabele. I o ile grafikę można od nowa sformatować (no komą, nie wierzę, że na każdej stronie dokumentu masz więcej, niż 5 zdjęć), o tyle rozjechana tabela, której 90% wystaje poza obszar strony i nie chce się dać przesunąć z powrotem na prawdę pozwoli Ci poćwiczyć zdolność do przeklinania na mistrzowskim levelu.

Różne pakiety, różnie z kompatybilnością z MS Office.

Trochę tego wypróbowałem i co nieco mogę powiedzieć, układając od takich pakietów biurowych, które niemalże nie sprawiają problemów, do tych... innych.



Numer 1. WPS Office.

Ogólnie zajebisty pakiet biurowy, klon MS office, tylko bez tych dziwnych programów do nie wiadomo czego. Edytor, Arkusz kalkulacyjny i Prezentacje. 99% potrzeb userów kompa załatwione.
Rzekłbym, że prawie nie sprawia problemów z otwieraniem docx-ów. Trochę się rozjeżdżają szerokości komórek i miesza w formatowaniu stopki, ale to wszystko. Da się przeżyć.

Co cieszy?
1.1. Działają znaki wodne, nic się nie przestawiają. Po prostu jak należy.
1.2. Generalnie jak zrobisz nagłówki, numery stron, spis treści, jakąś odjechaną stronę tytułową o wielu warstwach, wszystko działa, wymaga ewentualnie drobnej korekty. DROBNEJ.
1.3. Niemal pełna kompatybilność z MSO.
1.4. Tylko trochę zmienia ustawienia tabel, ale da się to naprawić jednym, dwoma kliknięciami (przez rok używania nie zdarzyło mi się więcej).
1.5. Full pakiet czcionek z MS-a z polskimi znakami.
1.6. Polska wersja językowa (cza trochę poklikać najpierw).
1.7. Look jak office 2013, przez co nie ma efektu zderzenia z nowym softem.

Nie wiadomo, jak działa: nie próbowałem makropoleceń i integracji z zewnętrznymi bazami danych.

Co wkurwia?
1.8. Wiecznie rozjeżdżające się stopki w dokumentach. Sformatujesz stopkę, nawet w WPS, zamkniesz dokument, otwierasz ponownie i zaś rozjechana... Szczęście, że stopkę formatuje się raz na całą sekcję w dokumencie.
1.9. Numeracja automatyczna i listy numerowane. Ustaw sobie styl, gdzie zasadniczą czcionką jest Arial, a i tak wpierdoli Ci się numeracja w Times New Roman (który do dokumentów technicznych za chuja nie pasuje, a ja robię prawie tylko takie). No kurwa mać! Ja w opcjach w ogóle wyłączyłem numerowanie list automatyczne, oraz sprawdzanie ortografii (i tak była to lipa, ale jakoś nigdy nie przepadałem za tym ficzerem, polski język za trudny język dla głupiego komputra, który nie czai, kiedy ktoś jest nie młody, a kiedy jest niemłody). Jest to jakieś rozwiązanie, ale z zachwytu nie skaczę, że muszę ręcznie numerować każdą listę...

Co mogłoby być lepiej?
Wersja na windowsa ma zajebisty OCR Engine (jeśli kupisz abo za 30 dolków na rok, na 3 kompy z windą i bodajże 5 Androidów, co wyłącza też niezbyt podkurwiające reklamy), oraz integrację z chmurą WPS (możesz dokument otwierać na różnych kompach i generalnie jest bezpieczniejszy, jakby Ci się WPS, albo i cały komp skraszował) wersja na linuxa ich nie ma, aczkolwiek nie ma też reklam. Wersja na linux jest zawsze darmowa, wolałbym jednak mieć więcej funkcjonalności w ramach tej licencji na 3 pecety (którą i tak kupiłem na windowsy).